IndeksIndeks  FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Gaelle Malfoy

Gaelle Malfoy



Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptySob Kwi 06, 2024 1:59 am

Lickey Hills Cheatou, Sierpień 1998


Nagle, pośród ciszy zdało się usłyszeć ciche kliknięcie, a z cienia wyłoniła się malusieńka skrzatka o ogromnych niemal na pół twarzy oczach. Za jej ubranie służyła półprzezroczysta biała firana, owinięta w pasie różową wstążką, która udrapowana była tak, że z powodzeniem wyglądała niemal jak wykwintna sukienka. Stworzonko unikało niedbałego wyglądu ze względu na swoją właścicielkę, która wręcz obsesyjnie nie znosiła braku smaku, ta też ratowała się czym mogłaby stworzyć sobie godnie wyglądające odzienie. Poprawiła szybko spódnicę, nerwowo układając ją w idealne plisowania, jakby miało to przynieść jakikolwiek efekt. Stres wziął jednak górę. Zanim zaczęła mówić wzięła głęboki wdech niczym dziecko na pierwszej, szkolnej akademii.
- M… Monsieur? – Zaczęła zupełnie onieśmielona, ze spuszczonym łebkiem, pocierając w stresie splecione dłonie. Lucius nie mógł jej znać. Dotychczas na jego wezwania był zupełnie inny skrzat, toteż to napięcie wiszące w powietrzu było jeszcze bardziej nie do zniesienia. – Mademoiselle Malfoy życzy sobie Pana widzieć. Gdy będzie Pan gotowy mam za zadanie wskazać Panu miejsce spotkania.
Kontynuowała z wyraźnie francuską manierą w akcentowaniu, a potem pokłoniła się nisko i nie czekając na reakcję po prostu teleportowała się przed drzwi pokoju, w którym przebywał Malfoy. Miała wyraźnie przekazane by nie wdawać się z Panem Malfoyem w żadne dyskusje, choć zaproszenie Panienki Gaelle nie miało prawa żadnej odmowy, toteż w razie potrzeby miała nalegać, a w konsekwencji sprowadzić czarownika choćby siłą. Gdy wreszcie zdecydował się towarzyszyć skrzatce ta zaprowadziła go w wyznaczone miejsce.


~*~


Cały dzień posiadłość Lickey Hills była przerażająco cicha i martwa. Korytarze ozdobione alabastrowymi i marmurowymi rzeźbami oraz magicznymi i niemagicznymi obrazami roztaczały aurę muzealnej pustki. Sama pani domu jakby zapadła się pod ziemię, bez żadnego znaku, toteż cały dzień Lucius musiał spędzić w samotności oraz pewnej swobodzie. Mógł zapuszczać się gdziekolwiek chciał w obrębie całej rezydencji, a nawet parku narodowego. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż był pod stałą obserwacją i jakakolwiek ucieczka nie miała prawa bytu. W dodatku pozbawienie go różdżki, pomimo całej swej brutalności, było wygodnym posunięciem dla Gaelle, która nie musiała się martwić o jakiekolwiek problemy. Ufała jednak, że wuj wciąż dysponował resztkami rozsądku i raczej nie chciał się narażać rozeźlonej bratanicy. Ta jednak nie pojawiała się na żadnym posiłku. Ani na śniadaniu, lunchu czy nawet kolacji, a przecież na zebraniu wręcz zapewniała swojego Pana, że bezzwłocznie zabierze się za przesłuchiwanie Luciusa. Najwidoczniej kobieta wolała jednak obrać własną drogę, w całej swej wrodzonej kapryśności. Nie zdawała się spieszyć, obawiać konsekwencji, a może też chciała nieco go przetrzymać w niepewności. Czy miała coś na celu postępując w ten sposób?
 
Było dość późno, zbliżała się godzina dziesiąta i wreszcie zaczęło się ściemniać. Niebo powoli upstrzyło się w migoczące na firmamencie gwiazdy, a w jego centrum królował dumnie księżyc. Z okolicznego lasku lekki wiaterek niósł zapach wilgotnego runa i drzew iglastych, a z przydomowych ogrodów dało się wyczuć delikatną woń kwitnących lilii. Po przewijających się przelotnie opadach nie było na tę chwilę żadnego śladu, zatem noc zapowiadała się na wyjątkowo piękną i spokojną. Taras, jak zwykle, rozświetlony był intensywnym światłem świec, które znajdowały się dosłownie wszędzie - gdziekolwiek by tylko wzrok sięgnął. Powiewy wyginały ich płomienie w delikatnym tańcu, opływając ściany i malując na nich przeróżne kształty. Pośród tej kojącej scenerii stała ona, ubrana w lekką, białą, tiulową sukienkę. Przezroczyste rękawy spływały miękko po jej ramionach, a spódnica subtelnie ukazywała nogi. Można powiedzieć, że jedyna część, która nie ukazywała jej sylwetki w jakimś calu, była góra gorsetu stroju. Nie wyglądało to jednak nieelegancko i wyzywająco, a eterycznie i poniekąd szlachetnie, gdyby nie to, że była bosa.
Stała naprzeciw sztalugi, smagając pędzlem powierzchnię płótna, widocznie dodając mu ostatnie szlify. Była skupiona, mocno nieobecna, absolutnie pochłonięta w odległym świecie artyzmu. Twarz wydawała się lekko rozmazana, oczy ogromne, a jednocześnie jakby pozbawione konturu. Tylko jedna bruzda pomiędzy brwiami kobiety była mocno zaznaczona, oddając jej poświęcenie sprawie, nadając jej pewnej przyziemności. Jej dłoń zawisła w pewnym momencie zawisła w powietrzu. Przekrzywiła głowę i tym samym, nieobecnym wzrokiem ogarnęła stworzony obraz. Przedstawiał on część korytarza z kamienną klatką schodową, usłaną gruzem, błyszczącym szkłem i jednym, wygiętym w nienaturalnej pozie półnagim ciałem mężczyzny z wymalowanym na martwej, bladej twarzy strachem i bólem. Mimo przerażającego grymasu, jego fizjonomia była bardzo przyjemna, niemal androgyniczna, nieco dziecięca. Kawałek białego materiału oplatał biodra młodzieńca, a z otwartej piersi sączyła się wolnym ciurkiem krew. Obraz od czasu do czasu rozbłyskiwał zielonym światłem napływającym poprzez rozbite witraże klatki schodowej.
 
Poczuła jego obecność jak chłodny powiew wiatru. I choć jej skórę zjeżyła delikatna gęsia skórka, nawet nie drgnęła. Wciąż z lekko przekrzywioną głową wpatrywała się w stworzone przez siebie dzieło, nie mogąc znieść myśli, że czegoś brakowało, czegoś bardzo ważnego.
- Dawno nie było tu tak pięknej nocy… Byłoby grzechem ją zmarnować, a jeszcze większym zmarnować ją w samotności. – Odezwała się spokojnie, wciąż nie odwracając wzroku od obrazu. Wyciągnęła tylko dłoń by ująć w palce czaszę kieliszka wina stojącego na wysokim stołku, potem dokładając szkło do swoich ust by upić z niego delikatny łyk. Chwilę później wreszcie odwróciła się w kierunku gościa. Delikatnie, zupełnie jakby robiła to w tańcu, przy okazji odkładając pędzel na bok. – Będzie mi przyjemnie, jeśli zechcesz mi potowarzyszyć.
To powiedziawszy, wskazała wujowi miejsce na kanapie ustawionej w niewielkiej odległości od sztalugi. Na stoliku już czekał na niego kieliszek, który w mgnieniu oka zapełnił się winem, podobnie jak ten, który trzymała w dłoni. Ach, cudowna skrzacia magia. Mierzyła go pustym, beznamiętnym spojrzeniem swych ciemnych oczu, które zdawały się być bezdennie czarne za sprawą słabego światła świec. Od jej wejrzenia nie biło zupełnie nic, może oprócz pewnej sugestii, że obecność Luciusa w tym miejscu wcale nie miała zależeć od jego dobrej woli.
- Zasiądź i oddaj się tej nocy. Nigdy nie wiadomo czy nastanie dla nas jutro. – Stwierdziła coś, co lubiła dosyć często powtarzać, więc istniała pewna szansa, że Lucius kiedyś usłyszał to stwierdzenie padające z jej ust. Gaelle była hedonistką, nie liczyło się dla niej to co było ani to co będzie. Żyła chwilą jak najmocniej, niczego nie żałując. Uniosła swój kieliszek w geście toastu, jakby to co powiedziała właśnie nim było. Pomimo całego chłodu, który roztaczała wokół siebie, im bardziej wpatrywała się w postać swego wuja zdawała się nieco łagodnieć. Uciekła gdzieś spojrzeniem jakby zbierała myśli i całe pokłady mocy by uciec od sztuczności. Zdawało się to jednak trudniejsze niż kiedykolwiek, bo jej całym wątłym ciałem smagały wściekłość, rozczarowanie, współczucie i wstyd. Musiała jednak to okryć zręcznie woalem obojętności i chłodu, wchodząc na wyżyny aktorstwa. Czy potrafiła jednak oszukać czarnoksiężnika który znał ją lepiej niż nie jeden?
Powrót do góry Go down
Lucius Malfoy

Lucius Malfoy


Skąd : Hrabstwo Wiltshire, Anglia

Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyPon Kwi 08, 2024 11:25 pm

Osamotnienie dawno już przestało być mu balsamem. Wszystko zaczęło zmieniać się lata temu i choć uparcie starał się sprostać wszelkim niepowodzeniom pewnych problemów, nie był w stanie przeskoczyć. Nagłe odejście małżonki pociągnęło wszystko jedynie w dół, który zdawał się nie mieć podłoża. Sam nie był w stanie wyjaśnić sobie, w jaki sposób nie mógł wykrzesać z siebie odpowiedniej energii przed Czarnym Panem. W głębi dobrze wiedział, że paraliżowała go obecność Lorda Voldemorta, nie wspominając już o nieznanej dotychczas myśli, że być może był tym... nieudacznikiem niegodnym stania przy boku Czarnego Pana.
Widział to w oczach wszystkich wiernych, którzy byli na spotkaniu, Lestrange wcale nie musiał dodawać swoich knutów. Nagły spadek władzy pomnożył nieznośne i obce myśli niepodobne do wysoce sytuowanego Malfoy'a, a może zwyczajnie nigdy nie doświadczył tak dużo stresu w rekordowo krótkim czasie? Niegdyś platynowe włosy straciły swój połysk, przebijając bielą. Wydawało się, że rzeczywistość zaczęła obracać się przeciwko niemu, jakby prowadził życie robactwa, gdzie każdy dzień był walką o przetrwanie...
 
Nie. - stopy przeniosły go przed lustro w bogato zdobionej ramie. Palce mocno ścisnęły marmurową umywalkę pozwalając knykciom zbielić się jak upokarzającego, wczorajszego dnia. Grdyka poruszyła się wyraźnie przy próbie odchrząknięcia. Od pamiętliwego spotkania z Czarnym Panem nie śmiał odezwać się ani razu.
 
Pamiętał więzy oplatające jego ciało, te silnie zaciskające się na piersi pnącza i boleśnie wbijające w zduszone gardło. Biel własnych rąk walczących w próbie uratowania się od wiecznej nieświadomości, która o dziwo nie nadeszła. Kojarzył dwa słowa "...karę i ostrzeżenie." i jeszcze kolejnego dnia sprawiały, że z trudem przychodziło mu oddychanie w poczuciu pełnej swobody. Mimowolnie odczuwał pewnego rodzaju wolność od kolejnych zmartwień nad losem Dracona i swoim własnym. Niewiedza i oczekiwanie na werdykt od najsurowszego z sędziów wewnętrznie zabijały wraz z mijającymi sekundami. Teraz wiedząc już, na czym stoi, znając swoich wrogów i... większych wrogów wiedział, jak ustawiona jest plansza. Nie oznaczało to, że był w stanie momentalnie podjąć kroki ku zniszczeniu największych przeciwników stojących na jego drodze, jednak wytaczało to pewną ścieżkę. Jedno było pewne - nie mógł sobie pozwolić na kontynuację tej bierności.
Zimna woda zderzyła się z jego wymęczoną ostatnimi zdarzeniami twarzą. Potrzebował wziąć się w garść. Nie zamierzał kulić ogona, nie planował zostawać w dołku, który wykopała mu zaufana małżonka uciekinierka. Mieszanka uczuć co do całej sytuacji, a tym bardziej swojej żony nabrała bardzo niekorzystnego obrotu. Ośmieszył się przed innymi Śmierciożercami, własnym synem, a co gorsza - Czarnym Panem. Nie zamierzał doprowadzać do tego po raz kolejny. Głęboko analizował spotkanie w gościnnej jadalni Lickey Hills Cheatou.
Patrząc we własne odbicie, widział sińce pod podkrążonymi oczami i przyciemnioną od małych włosków brodę. Małe kroki. Rodzinna różdżka znalazła się w dłoni, zanim zdołał mrugnąć. Częściowo płynnymi ruchami przywrócił gładkość policzkom, które ujawniły, jak bardzo ostatnia sytuacja wpłynęła na jego wagę. Sprawnym okiem zauważył niedoskonałości własnej aparycji, która utraciła swój szlachecki blask na rzecz trucizny władającej wdychanym powietrzem. Dobrze wiedział, że poniżenie przeżyte wcześniejszego dnia było jedynie początkiem batalii, którą miał przejść z uzdolnioną i oddaną sprawie Gaelle. Jasnowłosa arystokratka o marmurowej urodzie, której wydrążył ścieżkę i poprowadził ku lepszemu. Właśnie takie sukcesy sprawiały, że przypominał sobie tego człowieka sprzed pojawienia się całego tego Pottera i jego bandy. Machinalnym wręcz ruchem oporządził swoje włosy, nienagannie wiążąc je w warkocz z lekko krzywą kokardą. Różdżka jakby wyczuwała jego stan, sprawiając, że pomimo łatwości zaklęć pojawiały się pewne niedociągnięcia.
 
Reszta czasu była mgłą, choć dobrze wiedział, o jakiej porze pojawiła się nieznana skrzatka, zapraszając na spotkanie z bratanicą. Cały dzień spędził na choćby częściowym odnalezieniu siebie. Uzbrajając się w resztki godności nie zamierzał wychodzić z tego pokoju jako pokonany, był przecież Malfoy'em, tym któremu miało się udać i prawie się udało. Nieskazitelna krew nie mogła zostać zszargana. Historia zapisywała zwycięzców, dlatego dumnie podniósł głowę i dał się poprowadzić przez zwierzę, bo któż pomyślałby, żeby uznawać skrzata za istotę.
Tym razem zamierzał sprostać sytuacji bez żadnej pomocy, nawet laski. Małe kroki.
 
Wchodząc do pomieszczenia, z przyzwyczajenia rozejrzał się po znanym sobie pomieszczeniu. Byli sami. Nie spodziewał się dodatkowych gości, a jednak nieprzewidywalność przyszłości nadszarpnęła nieco dotychczasowe zasady gry. Posiłkując się zapasami sił, które odbudował w ciągu dnia, skrócił dystans do sztalugi, stając w połowie drogi doń. Wzrokiem przesunął od wykwintnej bratanicy, do malowanego przez nią obrazu, by zatrzymać wyprute z emocji, zimne i niebłyszczące tęczówki na otwartej ranie młodzieńca z obrazu. Obawiał się spoglądać na jego twarz, bo dobrze wiedział, że mógł zobaczyć swoje odbicie jak to w lustrze, kiedy kilka dni temu faktycznie zrozumiał, co będzie dalej. Dopiero dźwięk jej głosu przywrócił go do rzeczywistości, natomiast sens słów sprawił, że przez twarz przemknął na chwilę cień lekkiego uśmieszku. Wrócił spojrzeniem do jej postaci, powoli obserwując poczynania już tak dojrzałej dziewczyny. Kiedy płynnie przeszła do kolejnej aktywności, jaką było zaproszenie go do towarzystwa, nie opuszczał głowy, a tym bardziej wzroku. Lekko skłonił się w arystokratycznej manierze savoir-vivre i po odchrząknięciu odpowiedział płynnie, choć zduszonym od chrypy głosem - Jest to czystą przyjemnością móc gościć w tak znamienitym miejscu i... towarzystwie. Dziękuję za zaproszenie i organizację droga Bratanico.
Oboje dobrze wiedzieli, że spotkanie to w żaden sposób nie było spowodowane tak światłymi pobudkami jak przedstawiał to jasnowłosy. Duma oraz niezaprzeczalnie wysokie mniemanie o sobie nie były w stanie zniknąć po tym jak zostały niemalże doszczętnie zszargane. Poddawanie się sytuacji miało sens, jednak nie oznaczało to, że należało wyzbyć się wszelkich zasad etykiety i stylu. Jego lekko zmrużony wzrok jedynie świadczył o rozbawieniu kuriozum sytuacji, które odczuwał. Niegrzecznie przecież było okazywać brak respektu do gospodyni, której niezliczona ilość bardzo interesujących słów, jakie padły na spotkaniu wprawiłaby niejednego w zdumienie. Być może właśnie to był sposób na kolejne kroki? Rozpocząć od małych chwil i płochych odczuć.
 
Sięgnął po szklane naczynie, nawet na chwilę nie wahając się przy ukłuciu bólu, które zatuszował głębszym oddechem i krótkim grymasie na twarzy. Nigdy nie był nauczony ukrywania fizycznych dolegliwości, których nie miewały osoby o takim statusie jak on. Powolnym ruchem pozwolił płynowi wewnątrz kielicha zakołysać się, dając mu możliwość weryfikacji winnego bukietu. Dawno nie miał okazji do kosztowania tak wielkiego luksusu, jakim były procentowe trunki w spokoju od własnych myśli. Głowa zwykle była zajęta innymi kwestiami, a ucieczka do otępiaczy w takim momencie nie była rozsądna, choć słowa jasnowłosej pobudziły jedynie jego pragnienie odpoczynku. Dość naiwnie wierzył, że w towarzystwie Gaelle pozostawi zawartość kieliszka w szkle, nie dając upustu tym dziwnym uczuciom przez malowanie napitkiem po pomieszczeniu. Każde z nich miało własne farby. Leniwym ruchem skosztował wina.
 
Wyśmienity - odezwał się po chwili nieco stabilniejszym, choć wciąż zachrypniętym głosem. Czujnie obserwował jej wewnętrzną, nierówną walkę. - Chianti Riserva rocznik 58, plantacja w Toskanii. - kontynuował pewien siebie niezrażony całą sytuacją, dotrzymując własnego postanowienia. Być może gdyby nie okoliczności zauważyłby w tym pewną rozrywkę, jednakże sam był zmęczony tym ciągłym trzymaniem fasady, która wczoraj w ciągu sekund została zbita i rozszarpana w proch. Wydawało się, że człowiek nie jest w stanie przeżyć tyle wstydu, ale wiedział, że on zdoła, w końcu nazywa się Malfoy, Lucius Malfoy. Czarodziej, który potrafi zagrać w każdym przedstawieniu, tylko czy miało to jakikolwiek sens? Dobrze wiedział co dzieje się w głowie młodziutkiej Malfoy, której wzrok żywo unikał zmierzenia się z jego jasnymi tęczówkami. Wciągnął powietrze, powstrzymując się od jęknięcia z bólu, było zbyt krótko od nieprzyjemnego zdarzenia, które niczym otwarta rana na piersi jej obrazu, wciąż przypominało o sobie. 
Gaelle - zwrócił się do niej pomrukiem, który niemal wchodził w szept. Chciał złapać jej spojrzenie, bo wiedział, że żadne słowa nie będą w stanie wytłumaczyć tego, że wiedział i rozumiał tę komplikację. Przecież sam w niej żył, a może sam był jednym, wielkim powikłaniem dla swojej rodziny?
Szeroko otwarte oczy chciały przekazać jej tę determinację i pewność, której mu samemu brakowało. Dziwnym trafem wyjątkowo wolał oszczędzać słowa, jakby za sprawą samych gestów czy też spojrzeń był w stanie przekazać jej to, co było najważniejsze. Możliwe, że dobrze wiedział jak trudnym i świeżym tematem było to do czego zgłosiła się w celu... uratowania go? Wciąż ciężko było określić, który wróg ciągnął jedynie akt, a który faktycznie życzył mu... bycia gajowym w Hogwarcie. Widząc ją zagubioną wiedział, że niezależnie od jej prawdziwego zdania uczucia i emocje zbierały żniwa.
Powrót do góry Go down
Gaelle Malfoy

Gaelle Malfoy



Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyWto Kwi 09, 2024 11:05 pm

Nikt nie potrafił opisać tego, co w jednej chwili przestrzeliło na wskroś, wyświechtane przez życie, serce kobiety. Nie było to porównywalne z żadnym fizycznym bólem, nie miało to również swego odpowiednika w licznych przeżyciach Gaelle. Zawieszone gdzieś pomiędzy rozczarowaniem, a współczuciem i obrzydzeniem powoli trawiło ją od środka nie mogąc jednak dosięgnąć oczu blondynki. Martwym, nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w Luciusa, ale tak jakby zupełnie go nie dostrzegała. Milczała przez długą chwilę wpatrując się w postać wuja. Dopiero teraz, gdy miała możliwość dostrzec więcej szczegółów, wtopić się w nie z analityczną manierą - po prostu oniemiała. Wczoraj, gdy tylko zobaczyła Luciusa wraz Draconem serce po prostu oszalało, umysł zwariował pod naporem śmierciożerczych gapiów dodając do tego ostateczny sznyt samego Czarnego Pana. Nie dostrzegała niczego w zupełności - ani stanu wuja ani nie brała pod uwagę obrażeń odniesionych po spętaniu niemal śmiertelnymi więzami. Wszystko to działo się tak szybko, tak nieprzewidywalnie jak w abstrakcyjnym śnie. Obraz człowieka tak przez nią uwielbianego, wywyższanego, umiłowanego prysnął jak bańka mydlana, pozostawiając po niej tylko mokrą plamę. 

Przez chwilę widać było, że narasta w niej pewna emocja, nieco rozdygotując szczupłe ciało panienki Malfoy. Gniew. Jak w amoku złapała za swe udo na którym w przepasce zatknięta była jej różdżka. Wycelowała ją w przestrzeń, machnęła unosząc przy tym również i drugą rękę jakby malując w powietrzu niewidzialną ścianę mamrotając pod nosem „Salvio Hexia” i „Muffliato”. Jedno było pewne - nie chciała za żadne skarby by ktokolwiek, nawet jej służba, miał wgląd i podsłuch w to co zostanie wypowiedziane i uczynione w tym miejscu. Po wykreowaniu kręgu wokół tarasu na powrót zwróciła się posturą w kierunku swego gościa. Przytknęła kciuk i palec wskazujący u nasady nosa, różdżkę wtykając znów za przepaskę. Wzięła głęboki wdech i uniosła swe ciemne oczy na Luciusa. Posłała mu krótki uśmiech, by potem skinąć głową w podzięce, mrużąc przy tym delikatnie oczy jak połechtana po karku kotka. Gniew jakby odpłynął ustępując miejsca starej, dobrej dumie i manierom. Przydzielone role aktorskie na nowo odżyły pąsowym rumieńcem.
- Czysta przyjemność po mojej stronie, jednakże wybacz proszę za niektórych wczorajszych gości. Grubiaństwo i nieokrzesanie, ignorancja i nadskakiwanie. Nie ja tworzyłam listę. - To rzekłszy jej brwi powoli się uniosły by zaraz opaść w czystym zniesmaczeniu. Stado baranów na jej salonach nie było zaszczytnym wydarzeniem w życiu Gaelle. Odnosiła wrażenie, że z czasem standard naznaczanych śmierciożerców leciał na łeb na szyję, byle tylko zalepić dziurę po pokaźnych stratach w szeregach. 

Strzeliła spojrzeniem po usadowionym już mężczyźnie, a jej oczom nie umknął grymas na twarzy blondyna. Przygryzła wargę niezauważalnie, zastanawiając się czemu wczorajszą noc poświęciła na pijaństwo z Takawami? Dla zachowania pozorów nawet w obliczu bliskich znajomych? Bo zupełnie się zobojętniła? Bo chciała zagłuszyć krzyk dobiegający z głębi? Bo przecież „per aspera ad astra”? Czarnoksiężnik wyraźnie poniósł obrażenia wewnętrzne, a blondynka nawet nie kiwnęła palcem by ulżyć jego cierpieniu. Nie opatrzyła ran, nie sprawdziła czy jeszcze dycha. Tak jakby głęboko wierzyła, że siła jej osobistego wzoru jest niezłomna. Główni bohaterowie opowieści przecież nie ginęli. 

Jakby w niemym wyparciu upiła ze swojego kieliszka, przełykając cierpkość wina jak cierpkość własnych działań. Powoli pozwalając rozejść się najpierw po gardle, poprzez krew aż do szpiku kości. Nie smakowało to dobrze. Niczym cykuta paliło każdy skrawek jej ciała, zatruwało duszę. Mogła i by się skrzywić, omamiona przedziwnym wrażeniem, gdyby wzrokiem nie przestudiowała zawartości naczynia. Szkarłatna czerwień, ta podobna barwie jej ust, przebłyskała w blasku świec przy delikatnym ruchu płynu. Niczym krew, krew która była spoiwem, krew która ich łączyła już na wieki. 
- Zawsze ceniłam Twoje znakomite wyczucie, trafność i smak w stosunku do wina… - Odparła nieco ironicznie. W tym, owszem, mógł się popisać. Co do innych wyborów niekoniecznie osiągnął taki poziom umiejętności. Ale każdy miał prawo popełniać i uczyć się na błędach. Wciąż dryfowała gdzieś ciemnymi tęczówkami, jakby chciała sprawdzić czy w niedawno utworzonej barierze nie powstały jakieś luki. Miała mętlik w głowie, gubiła się we własnych emocjach i decyzjach, które mogły ale nie musiały być podjęte. I wtem usłyszała imię, swe własne imię. Wypowiedziane w taki sposób jaki tylko on potrafił, w taki sposób jaki tylko chciała usłyszeć. Powoli uniosła swe oczy z winnej tafli. Wielkie jak u sarny, takie spokojne, czujne ale i z ciepłym blaskiem, zupełnie nie wywołane otaczającymi ich ognikami. Odstawiła oburącz trzymany kieliszek nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy. Powoli, z wyuczoną gracją zaczęła zbliżać się do Luciusa, a z każdym półkrokiem ciepłota źrenic stawała się bardziej dzika, demoniczna. Stanąwszy naprzeciw, niebezpiecznie blisko w milczeniu pochyliła się nad czarnoksiężnikiem uważnie analizując każdy milimetr jego twarzy. Uniosła swą prawą dłoń by jej wierzchem delikatnie przejechać po gładkim już policzku Malfoya, cholernie wolnym posunięciem kierując się po linii żuchwy, by ucieknąć nią ostatecznie zaraz z podbródka mężczyzny drażniąc go lekko paznokciami. Prawie przy tym nie oddychała, acz jej usta były lekko uchylone jak u ciekawskiego dziecka, a oczy mknęły w ślad za bezczelnym ruchem dłoni. Na sam koniec uśmiechnęła się ciepło wracając oczyma na oczy wuja. 
- Wyglądasz już o niebo lepiej. Przykro było patrzeć jak tak wspaniały czarnoksiężnik stawał się cieniem samego siebie. - Celowo użyła czasu przeszłego. Nie chciała już więcej upokorzeń dla niego i swojej rodziny. Nie chciała już więcej umartwiania się i odchodzenia w cień. Nie do tego zostali stworzeni, Malfoyowie nie były szczurami, które gdy statek tonął uciekały jako pierwsze. 
Blondynka ostrożnie przycupnęła na brzegu niskiego stolika kawowego, będąc z nim wciąż twarzą w twarz choć jednak w większym dystansie. - On wiedział, zawsze wie co zaboli najbardziej. Nie chciał Cię zabić, o nie. To by było za proste.
Analizowała spokojnie, bez zbędnego podniecenia. Nie starała się jednak, nawet przez chwilę, próbować zabrzmieć jak ktoś kto rozgryzł umysł samego Lorda Voldemorta. Czuła się bardziej jak ktoś to wreszcie po długich bataliach odkrył skrywany sekret, wciąż jednak nie do końca go rozumiejąc. 
- Duma. To miało cię rozłożyć na łopatki, a obietnica że nawet własna rodzina tobą gardzi, gotowa przemienić nędzną egzystencję w dodatkowy koszmar ma cię ostatecznie dobić. 
Krótko choć nieco pogmatwanie zaprezentowała mu swoją rolę w tym wszystkim. Szczędziła w słowach, uważnie je dobierała, bo była pewna że niektóre z tych wypowiedzianych w ostateczności mogą być wyczytane przez Czarnego Pana. Wspomnienia można było modyfikować, umysł można było zamknąć na penetrację, aczkolwiek ostrożności nigdy za wiele. Odchyliła się nieco do tyłu, opierając obie ręce za sobą, podpierając tym tułów. Przekrzywiła głowę i zaśmiała się figlarnie. 
- Dam Ci najsłodszy ból. Ból dalszej egzystencji.
Powrót do góry Go down
Lucius Malfoy

Lucius Malfoy


Skąd : Hrabstwo Wiltshire, Anglia

Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyPon Kwi 15, 2024 9:55 pm

Być może kiedyś zdołałby jednym tylko spojrzeniem rozgryźć wszystko, co działo się w myślach jasnowłosej, jednak zmniejszona częstotliwość spotkań i zmęczenie, jakie odczuwał, odbierały mu niesamowitej zdolności, którą zwykł się szczycić. Spostrzegawczość i czujność otulone mgłą zmuszały do wycofania się z pochopnych wniosków, choć wykonywane przez nią szybkie i zdecydowane ruchy miały w sobie to coś… złość? Nawet przy braku pełnej klarowności myśli potrafił dobrze wycelować w przyczynę problemu targającego byłą uczennicą, a przynajmniej takie miał podejrzenie. Niestety wytworzony dystans zacisnął i tak już zamknięte, wąskie usta, bo cóż takiego miał powiedzieć? Zwrócić uwagę, że nadmierne spięcie powoduje jedynie błędy, kiedy sam ledwo był w stanie głęboko odetchnąć? Bardzo możliwe, że kiedyś nawet byłby w stanie to zrobić, jednak teraz zwyczajnie nie zamierzał wdawać się w te gierki, wolał oszczędzać siły na prawdziwe starcie, które niezależnie od ich zwlekania nadejdzie prędzej czy później. Przecież wciąż nie było wiadomo, czy rzucane przez nią zaklęcia są dla bezpieczeństwa, czy wręcz przeciwnie. Dystans utworzony na przestrzeni czasu zmusił go do zaakceptowania nieprzewidywalności rozmowy, której oboje będą unikać w każdym możliwym momencie. Byli przecież rodziną Malfoy, więc oczywiste jest, że ostatnie, o czym będą rozmawiać to powód, przez który są właśnie w tym miejscu.
 
Mimo wszystko miał wrażenie, że przez chwilę pozwoliła kurtynie opaść i w tych dynamicznych ruchach zobaczył odzwierciedlenie jej zapału do sytuacji. Pytanie tylko w kogo faktycznie była skierowana ta złość. Wiedział, że odpowiedź padnie jeszcze tego wieczoru i być może gdyby nie jej słowa uwierzyłby, że faktycznie zdoła przeżyć ten wieczór bez kolejnych perturbacji na dumie. Przypomnienie o wczorajszym spotkaniu na głos było batem upominającym się ofiar, jednak tym razem nie zamierzał poddać się żadnej prowokacji, nawet tej nieplanowanej. Wykrzywił wargi w kpiący uśmieszek, maskując w ten sposób swoją dezaprobatę do przebiegu spotkania w jadalni sprzed dnia.
- Dla niektórych sztuka etykiety jest zbyt wymagająca. – odpowiedział krótko, wyrażając swoje zdanie na temat bydła, które wczoraj dało żałosny popis przez zjadliwy ton chrapliwego głosu. Nie zamierzał odnosić się do własnej chwili glorii i chwały, kiedy w sposób nader idiotyczny odezwał się z prośbą o oszczędzenie małżonki. Być może gdyby spróbował to zrobić na osobności? Głupota, o której sam dobrze wiedział, jednak wtedy wydawało się to mądrym posunięciem, a może faktycznie to poczucie obowiązku zmieszane z uczuciem do matki swojego syna zwyczajnie namieszało mu w głowie? Wciąż nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, co najbardziej zawiniło, przywiązanie, poczucie obowiązku, czy głęboko zakorzenione tradycje. Jedno było pewne – musiał się tego wyzbyć jeśli zamierzał utrzymać syna i siebie przy życiu.
 
Zauważył jej spieszność w piciu wina, choć nie powiedział niczego, co mogłoby zaburzyć jej pogoń myśli, w którą wdała się chyba częściowo nieświadomie. Dobrze było wiedzieć, że jest w stanie pozwolić sobie na taką ucieczkę w jego obecności, jednak mógł być to jedynie jeden z aktów gry, w której sam ją szkolił. Właśnie dlatego pierwszy złapał za nić porozumienia, które niegdyś spajało ich w trakcie nauki, bo przecież udawanie, że są dla siebie bardziej obcy, było co najmniej kuriozalne. W tych okolicznościach dobrze znał potrzebę rozmowy, choć sam niespecjalnie zamierzał uwydatniać swoje bolączki, które już i tak kosztowały go wiele zdrowia. Nie widział sensu w ponownym otwieraniu puszki Pandory, choć po spojrzeniu i przemieszczeniu się, jakimi go uraczyła, już wiedział, że stawka została podbita. Fakt, że ciężko było mu oderwać wzrok, oznaczał jedynie o perfekcyjności jego nauk i zdolności, jakie posiadała jego uczennica w przeobrażaniu wskazówek w rzeczywistość. Gracja i elegancja ciągnęły prym w każdym ruchu, który bacznie obserwował z mieszanką różnych uczuć, choć po czasie na prym wyniosła się zarozumiała duma, bo to właśnie dzięki niemu z nieoszlifowanego diamentu, jakim była stała się tym błyszczącym kamieniem szlachetnym. Dobrze wiedział, że skierowała w niego broń, którą sam pomógł jej odkryć, być może dlatego nie złapał się na te przyjemne ruchy, bo widział je wcześniej z boku. Nawet nie drgnął, kiedy sprawdziła wierzchem dłoni jego wychudzony policzek oraz zahaczyła paznokciami o brodę, choć trzeba przyznać, że ciepłota drugiego ciała odesłała go do myśli o tym, kiedy ostatni raz miał okazję w pełni poczuć bliskość. Nie chcąc ominąć choćby sekundy przedstawienia, obserwował przez cały czas jej ciekawski, płonący wręcz wzrok, który wędrował za własnymi ruchami dłoni. Zimna samokontrola trzymała w ryzach jego reakcje, powstrzymując również myśli za zasłoną wręcz cynicznych, szarych tęczówek. Dopiero kiedy spotkali się spojrzeniami, pozwolił sobie na skwitowanie jej występu podniesioną lewą brwią i zadowolonym uśmieszkiem tworzącym się na wargach, choć ciepło nie sięgnęło jego stalowych oczu. Zrobiła bardzo duże postępy albo pierwszy raz zrozumiał, kogo tak naprawdę nauczył strategii do jednej z najważniejszych gier. Nic również nie wykluczało obydwóch stwierdzeń, które w każdym przypadku łechtały jego ego.
 
Cierpliwie obserwował ją i słuchał, co ma do powiedzenia. Dobrze wiedział, że darzy go szacunkiem, jednak wciąż poddawał wątpliwości klarowność jej intencji, kiedy dzieliła się swoimi przemyśleniami. Dystans, jaki utworzył się przez jej przycupnięcie na stoliku kawowym, sprawiła, że zniknął bardzo przyjemny zapach, który mieszając się z wybornym widokiem młodej, eterycznej dziewczyny wręcz nęcił do uproszczenia pewnych myśli i zwrócenia swojej uwagi w mniej przyzwoite kierunki. Wyuczona już na takie atrakcje wola pozwoliła mu oderwać się od damskiego zagrania, które w przypadku arystokratek była wręcz perfekcyjna, skupił się na jej słowach.
Przez cały ten czas był niczym pomnik, zastygając w miejscu. Rodzina nie musiała nim gardzić, sam robił z siebie pośmiewisko wystarczająco dotkliwie, aby pogodzić się z dołkiem, w jakim się znalazł, jednak nie zamierzał pozostać w tym miejscu zbyt długo. Odzyskiwana determinacja do doprowadzenia wszystkiego do należytego porządku miała na tyle głębokie korzenie, że nawet nie wzdrygnął się kiedy oznajmiła o jego losie. Pozwolił, aby jej słowa zawisnęły w powietrzu i ostygły wraz z jego chęciami do odniesienia się. Nie zamierzał wdawać się w dysputę, która mogła zagwarantować obojgu bilet w jedną stronę, tym bardziej że dobrze wiedział, z jaką łatwością Czarny Pan jest w stanie wyrwać, co tylko zechce z umysłu swoich ofiar. Nie zamierzał skazywać ani siebie, ani jej na katusze, pomimo jej gróźb czy też ostrzeżeń… byli przecież rodziną. Nazwisko musiało przetrwać, jednak nie widział sensu w odstępowaniu najważniejszych kwestii rodowych swojemu starszemu bratu, który pozostaniem we Francji zrzekł się prawdziwej władzy.
 
Dopiero po chwili, która odpowiednio wybrzmiała, nadając dramatyzmu całej sytuacji, jego usta ukształtowały się na wzór na wpół kpiącego uśmieszku. Nie śmiał się z niej, raczej z upokarzającego wspomnienia, które dopiero po czasie był w stanie odpowiednio obrócić przeciwko niej. Nikt chyba nie lubi kiedy mu się grozi, a skazanie na dalszą egzystencję, jakie by nie było swojego rodzaju łaską na dalsze katusze. Być może dlatego właśnie kolejnych słów nie kierował ze złością, a raczej zaintrygowaniem, choć dobrze pamiętał fizyczny ból towarzyszący momentowi, kiedy wypowiadała słowa na spotkaniu. Chyba nie mógł jej winić o własną walkę utrzymania się na tafli wzburzonej wody, ale jednocześnie nie mógł pozwolić sobie na obojętność. 
- Do twarzy Ci z dominacją. - stwierdził w pełni doceniając miejsce, w którym się znalazła. - Wchodzi w krew, czyż nie? - zapytał retorycznie z nieskrywanym uśmiechem przypominając sobie jakie to przyjemne uczucie, które ostatni raz czuł... no właśnie, kiedy? Być może właśnie dlatego entuzjazm nie sięgnął jego oczu.
 
Bacznie obserwował jej reakcje, chcąc wyciągnąć z nich jak najwięcej. Powolnym ruchem wprowadził kieliszek w ruch, zmuszając czerwoną ciecz do poruszania się wedle jego woli. W tym samym czasie wręcz leniwie zaczął prześlizgiwać się po jej sylwetce wzrokiem, przy końcu zamykając swoje spojrzenie na onyksowych tęczówkach, z których niegdyś był w stanie wyczytać wszystko jak z otwartej księgi. Teraz potrzebował równie nieczystych chwytów…
Myślisz, że obejdzie się bez… smyczy? - pytanie wybrzmiało lekko, choć powaga kryjąca się za jego stalowym spojrzeniem i sugestywnym wzrokiem mogła zostać odczytana całkiem inaczej.
Powrót do góry Go down
Gaelle Malfoy

Gaelle Malfoy



Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyWto Kwi 16, 2024 7:01 pm

Wściekłość ogarniająca młodą kobietę, choć tak krótka i ulotna wciąż drzemała gdzieś ukryta pośród wystudiowanej obojętności. I nawet jeśli opanowanie zwykło być jej domeną w tym wypadku niewielka iskra mogła wywołać istną pożogę. Wszystko, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru przyprawiało ją o mdłości. Gdzieś wewnątrz kiełkował wstręt, wstręt do swych pobratymców, ale przede wszystkim do samej siebie… Nietypowa sytuacja zmusiła ją do aktorstwa, do wyrzeczenia się wierności własnym ideom i więzom, by tylko uratować resztki z tego, co pozostało z honoru jej rodu. Jakże bohaterski i łaskawy czyn - wręcz przeciwnie. Czuła się podle, a i doskonale wiedziała, że każde słowo wypowiedziane przez nią na zebraniu rozdrapie stare i utworzy nowe rany. On nie mógł znać jej intencji, On nie mógł wiedzieć jak bardzo ryzykowną grę podjęła. Dołączyła się do targowiska poniżeń by tylko zachować pozory, by z łatwością odzyskać cenną zgubę. Pośród tego wszystkiego liczyła tylko na zrozumienie, na trafną analizę wszelkich możliwych dróg ucieczki, choć mocno w to wątpiła. Zatrząsła już i tak mocno nadszarpniętymi fundamentami ich relacji, a odbudowa zdawała się być wybitnie ambitnym przedsięwzięciem. Ale przecież Lucius znał ją, kształtował, poruszał przez wiele lat sznureczkami. Musiał znać jej intencje, musiał znać jej umysł, jej serce. Był niczym boski stworzyciel, choć pomny błędu daru wolnej woli. W jego mniemaniu mogła jednak przejść przemianę, mogła obrać ścieżkę poszerzania swej nienawiści do własnego rodu. Wiedział w jakim konflikcie żyła z własnym ojcem, czemu nie miałaby zatem odciąć kolejnej gałęzi? Nawet jej nieprzewidywalność z każdym rokiem, dniem, minutą stawała się coraz bardziej nieokiełznana. Jednak ostatecznie to ona musiała wykazać się wyrozumiałością i pewną wolą poprawy relacji. Próżno było doszukać się tu winy jej wuja. W każdym z tych zagadnień.
 
Wydawało jej się, że czarnoksiężnik z łatwością został zepchnięty przez gawiedź do roli kozła ofiarnego. Zdrada Narcyzy? Wina Luciusa. Niepowodzenie misji Dracona? Wina Luciusa. Powrót i walka o dobre imię? Sprowadźmy go do emocjonalnego parteru. Sama Gaelle pogubiła się już dawno w tym wszystkim nie wiedząc co było prawdą, a co zwyczajnym przystrojeniem Malfoya w szaty zdrajcy. W pewnej chwili była wręcz niemal pewna, że każdym z Śmierciożerców kierowała zazdrość. Nie od dziś wiadomo, że Lucius przez długi, długi czas cieszył się specjalnymi względami Lorda Voldemorta, postrzegany był za lidera, kierował różnymi misjami i zgromadzeniami. Każdy chciał być równie blisko, każdy chciał być równie potężny. Czyż upadek jasnowłosego nie byłby na rękę większości? Stąd ta szyderczość, złorzeczenie i obłuda. Chcieli śmierci, chcieli rozlewu krwi, chcieli gnijącego truchła - musieli obejść się ze smakiem. Na kolejne, długie lata, albowiem gwiazda Malfoyów nigdy nie zgaśnie. Czarownica nie zareagowała na uwagę o etykiecie. Pomimo, że szeregi Śmierciożerców zasilały dzieci najznamienitszych, wielkich rodów żaden z nich nie zachowywał się jak przystało. Obłąkana Bellatrix, król błaznów Rabastan, oślizgły półgłówek Crabbe czy Goyle. To tylko kilka przykładów, choć brakłoby dnia by wypełnić listę. Nie było już wśród nich prawdziwych arystokratów, a to mogło zwiastować rychły koniec idealnie okrojonego planu. Dzicz i pochopność powoli wkradała się w szeregi czystokrwistych dziesiątkując ich na własne życzenie. Pozostawało tylko nie schodzić do ich poziomu, obcować ale nie asymilować.
 
Byłaby ślepa, gdyby zdołała przeoczyć tak wyraźne zmiany w spojrzeniu swego wuja. Krocząc bacznie przecież obserwowała tymi swymi uroczymi ślepiami, jakby chciała gryźć się nimi w głąb jestestwa Luciusa, rozszarpać i analizować kawałek po kawałku. Chciała poznawać jego reakcje, chciała doznać każdej zmiany humoru. Wiedziałaby, że czarnoksiężnik wciąż żyje, a jego serce znowu pragnie zamiast się poddawać. Świat dalej oferował mu tak wiele – władzę, sławę, bogactwo, wieczną rozpustę, ale przede wszystkim spełnienie. A to wszystko stało wręcz na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyło tylko się odważyć, zasmakować i oddać się temu słodkiemu owocowi bez końca. On pozostawał jednak chłodny, wciąż tak opanowany, wciąż tak niedostępny. Może właśnie o to chodziło? Malfoy nie widział już przed sobą żadnego wyzwania, opadł z sił przybierając pozę męczennika i już na lata odda się w wir szarej rzeczywistości, w której pozostanie nikim. Nikim, choć bezpiecznym, z dala od zgiełku zmieniającego się świata. Uśmiech, który pojawił się na twarzy Luciusa starł jej własny z ust, jakby właśnie zaakceptowała swoją porażkę. Ale czy na pewno porażkę? Ciężko było jej zinterpretować ów wyraz twarzy, choć doskonale wiedziała że poniekąd odniosła sukces. Już nie raz widziała ten niemal cyniczny uśmiech, gdy wreszcie udawało jej się zaimponować mistrzowi. Było jednak w nim coś, co nie pozwalało jej osiąść na laurach, kazało próbować dalej aż do osiągnięcia zamierzonego efektu. Gra musiała trwać zaskakując zwrotami akcji, kubłem emocji. Czy to wciąż jednak była gra?
 
Powieki blondynki nieco opadły, przysłaniając nieco oczy wachlarzem rzęs. Jej głowa wciąż przekrzywiona, choć nie drgnęła nawet o milimetr dawała dziwne wrażenie jakby jej szyja została wyeksponowana znacznie mocniej niż na samym początku. Podświadomy zabieg, mowa ciała wskazująca na pewien rodzaj uległości. Panowała jednak nad wszystkim ze spokojną głową, zupełnie jakby nie obawiała się niczego co mogło nastąpić. Nie spodziewała się jednak za żadne skarby tych słów płynących od swojego wuja. Zamiast popaść w popłoch, zażenowanie czy czarną rozpacz przygryzła wargę by zaraz dźwięcznie się roześmiać po raz kolejny z rzędu.
- Poczułeś się zdominowany? Pozwoliłeś na to? – Zapytała niskim głosem, gardłowym, niemal uwodzicielskim, prowadzając go wręcz do szeptu. Zaraz potem zmarszczyła lekko brwi, a w tym samym momencie jej korpus drgnął, unosząc się znów do pozycji prostej, znów niegwałtownie, bardzo płynnie. Założyła nogę na nogę, wsparła swój łokieć na kolanie i podłożyła dłoń pod swój podbródek znów zmniejszając ich dystans. Pytała podchwytliwie. Nie wiedziała czy pałał do niej urazą, czy próbował poddać jej intencje pod wątpliwość, a może… odnalazł w tym jakąś przyjemność? Duże oczy młodej Malfoy świdrowały go niemal lubieżnym spojrzeniem, chcąc poznać odpowiedzi na tak nurtujące pytania. Krwistoczerwone usta znowu wykrzywiły się w uśmiechu, a brwi drgnęły. – Powiedz tylko słowo, a Twoje życzenie będzie dla mnie rozkazem.
Dodała na uwagę o smyczy, wciąż podtrzymując ten skandaliczny ton głosu i rozmowy. Nagle, jakby powróciła do niej dawno zapomniana myśl ostrożnie uwolniła swą rękę spod podbródka, ostrożnie, bez żadnych gwałtownych ruchów kierując swe dłonie na tors Luciusa. Znów strzeliła spojrzeniem na stalowoszare oczy wuja, jakby szukając w nich pozwolenia. Wspomnienie o smyczy nakierunkowało ją znów na magiczne liny, których torturom był poddawany. Chociaż w opatrzeniu mogła jakoś wyrazić próby zadośćuczynienia za swe winy.
- Jak to jest? – Zza jej ust wyrwały się niespójne z niczym słowa. – Kiedy spędzasz lata u czyjegoś boku, ufasz mu, oddajesz się płomiennym uczuciom, a finalnie wszystko to zostaje ci brutalnie odebrane?
Zapytała już nieco bardziej ponurym tonem. Naturalnie pytanie nie miało z nią nic wspólnego. Narcyza, ta przeklęta kobieta, źródło miesięcznych niepowodzeń, które zdawały się nie mieć końca. Samolubna wiedźma, lawirantka i niemalże autorka upadku każdego wyznawcy ich idei. I choć emocje Gaelle związane z tą kobietą były skrajne, wydawała się być spokojna, nie chcąc rozpoczynać zaognionej dyskusji. Chciała tylko szczerej, bliskiej konwersacji. Zrozumiałaby jednak gdyby Lucius odmówił prowadzenia takiej rozmowy.
Powrót do góry Go down
Lucius Malfoy

Lucius Malfoy


Skąd : Hrabstwo Wiltshire, Anglia

Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyCzw Kwi 25, 2024 1:26 am

Kolejna gra i kolejne akty nie były wielkim zaskoczeniem w repertuarze. Niegdyś będąc jej mentorem, kierował w najlepszą ze stron, a mowa oczywiście o własnej podobiźnie. Właśnie dlatego, zamiast się obruszyć, czy też zareagować uśmieszkiem na jej pytania ograniczył się do podniesienia brwi. W głowie szalało mu zbyt wiele myśli, żeby mógł choćby jedną wyciągnąć na piedestał. Z jednej strony taka była właśnie jego rola na ostatnim spotkaniu z Czarnym Panem, kiedy duma została zbrukana wraz z długimi włosami rozrzuconymi po podłodze. Nie mówiąc już o tym, w jak karygodny sposób zachowała się również i ona, choć im bardziej zastanawiał się nad grą, którą uskuteczniała, tym bardziej wierzył w to, że był to zamierzony akt. Symfonia przechodząca w dysharmonię, gdzie każdy instrument wybrzmiewał własną ścieżkę. Ciekawe czy ten zabieg może znów przerodzić się w idylliczne, wspólne brzmienie, gdzie każdy z dźwięków odnajdzie swoje miejsce. Sam jeszcze zastanawiał się, czy ten sposób jest wystarczająco satysfakcjonujący. Może niepotrzebnie próbował ją zrozumieć? Może ona też go przekreśliła jak Narcyza?

- Mówię, że jest Ci w niej do twarzy. – odpowiedział wymijająco, bo też nie poczuwał się do udzielania takich odpowiedzi. W trakcie spotkania wiernych Czarnemu Panu mało co był w stanie czuć. Teraz jedynie wyciągał z szafy trupy, które niewypowiedziane jedynie zatruwałyby powietrze po cichu i bez świadomości. Wolał rozmawiać z nią w czystych i sterylnych warunkach, choć przełamanie chęci powiedzenia tego, co ma się na myśli, a tego co należy, było bardzo ciężkie. Właśnie dlatego robił to w najwygodniejszy ze sposobów. Jednak zamiast oczekiwanego rezultatu po raz kolejny otrzymał odpowiedź co do jej oddania wręcz na tacy. Znając wyuczone już opanowanie właścicielki kryjące się za onyksowymi tęczówkami, nawet na chwilę nie dał się zwieść przyjemnemu widokowi, który tworzyła swoim przemieszczeniem. Będąc wykwintnym i doświadczonym hedonistą powoli przesunął wzorkiem po nowym widoku. W żaden sposób nie przeszkadzał mu stopień pokrewieństwa. Obserwował ją z zainteresowaniem równym interesującej rzeźbie, bo przecież właśnie tym byli ludzie – modelami. Być może gdyby nie miliony problemów, które pozostały wciąż niewypowiedziane i rozwiązane, byłby w stanie coś powiedzieć. Zamiast tego po prostu złapał jej wzrok i z jedynie lekkim uniesieniem kącików ust zareagował na uniżenie, które próbowała okazać. Umiejętność odpowiedniego zachowania zawsze było ich rodzinną chlubą, pewnie dlatego byli w stanie zrozumieć się bez słów. Wyciągnął rękę na podłokietnik i oparł głowę o kilka palców, powoli mrugając i obserwując z góry jeszcze bardziej zbliżającą się jasnowłosą. Wiedział, że to nieme przyzwolenie mogło równie dobrze być jego gwoździem do trumny, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmował. Ilość niewypowiedzianych słów zdawała się wręcz dusić, a jednak nie odczuwał tego dziwacznego odczucia jak w przypadku zacieśniających się więzów na piersi z wcześniejszego dnia.

Z początku podniósł jedynie brew, żeby finalnie uciec wzrokiem od jej postaci. Nagle obraz, który miał z prawej strony wydał się bardzo ujmujący, więc powoli wodził swoimi martwymi tęczówkami po krwawiącej piersi namalowanego modela. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, a jednak dobrze wiedział, że bez okazania swojej skruchy i prawdziwych odczuć nie ustąpi. Miała zadanie od Czarnego Pana i nawet jeśli gdzieś tam czaiły się jej personalne pobudki, a może nawet i sympatia, jaką się wzajemnie darzyli (darzą?), musiała dowiedzieć się, w jakim jest stanie, żeby odpowiednio popracować nad jego współpracą przy odnalezieniu Narcyzy. Nie był w stanie jej mieć tego za złe. W rzeczywistości nawet miał ochotę z kimś o tym porozmawiać, a któż inny zrozumiałby jeśli nie inny Malfoy? Draco nie wchodził w grę ze względu na silne poczucie urazy oraz fakt, że został oddelegowany do Bellatrix. Lucius był w stanie dać sobie przyciąć końcówkę już nie tak w pełni wypielęgnowanych paznokci, że Lestrange wetknęłaby swój krzywy nochal w każdy wysłany do syna list. Brak dobrania odpowiednich słów był innym problemem, o którym nie zamierzał rozmyślać w najbliższym czasie. Najpierw należało wykaraskać się z jednej sytuacji. Małe kroki.

- Dysharmonicznie. – odpowiedział po dłużej chwili, finalnie wracając do jej wzroku. Potrzebowała szczerości? Cichy, wypruty z emocji ton głosu zdawał się mówić sam za siebie, choć na dokładkę stalowe tęczówki, które tak często martwe w końcu zalśniły zbyt wieloma emocjami, spośród których ciężko było przypisać choćby jedną z nich. Wybuchowa mieszanka mąciła w głowie jasnowłosego, który nijak nie był w stanie odpowiednio powstrzymać złości i goryczy przepełniającej jego umysł. Czuł, jak adrenalina podnosi się wraz z każdą nową myślą i przewidywaniem odnośnie losu Narcyzy. Nie wiedział już, czy bardziej się martwi, czy jej nienawidzi. – Jestem wierny… wierny Czarnemu Panu. – wyszeptał z początku do siebie, żeby zaraz później złapać ostrość na jasnowłosej i dokończyć komu faktycznie jest wierny. Wciąż ciężko mu było ulokować powoli powstającą nienawiść za wszystko, co się wydarzyło. Dobrze wiedział, że w końcu przyjdzie czas na odpowiednie ukierunkowanie winy, jednak wciąż nie potrafił jednogłośnie wskazać, kto tak naprawdę zawinił temu wszystkiemu. Zbyt mocno wierzył w relację, którą zbudowali na przestrzeni lat, żeby bezmyślnie wskazać swoją małżonkę. Nie mogła go przecież tak po prostu zdradzić… prawda? – Wszystko zostanie odzyskane. – powiedział już pewnie, bo tego akurat był pewien i nawet jeśli wcześniejszego dnia leżał na podłodze, walcząc o oddech, to nie zamierzał tak po prostu się poddawać. Był pieprzonym Malfoyem i nikt nie miał prawa nic mu odebrać. To on rozdawał karty i to on miał jedynie prawo coś odbierać. Tylko Czarny Pan został wyniesiony wyżej, dlatego swoją karę zamierzał przyjąć z podniesioną głową. Determinacja i pewność siebie być może nie odbudowały się w mgnieniu oka, ale wyczuwalna zmiana w jego postawie z pewnością nie pozostała niewidoczna. – Zapłaci za to. – powiedział przez zaciśnięte zęby patrząc wprost na Gaelle. Wciąż unikał wskazania, kto faktycznie poniesie konsekwencje skazania go na to piekło, ale jedno było pewne – kiedy już ulokuje cel, nie znajdzie się tam nawet namiastka litości. – Właśnie to chciałaś usłyszeć? – spytał już bardziej cynicznym i mniej ognistym tonem. – Zadowolona? – rzucił uszczypliwie z nagłej frustracji, bo dobrze wiedział, że odsłonił przed nią to, co skrywał jedynie dla siebie. Poczuł ukłucie zdrady... samego siebie. Przez swoje rozkojarzenie spowodowane ostatnimi wydarzeniami nie był w stanie czysto i klarownie przejrzeć jej intencji, nawet jeśli wydawały się tak proste i przejrzyste. Częściowo wydawała się obca, a raczej on sam odpychał wszelką możliwość ponownego rozpoznania jej i zbliżenia się do miejsca, gdzie tak bolało.

Ponownie zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Ból w klatce piersiowej nawet przyjemnie zapiekł, przypominając mu, kim jest.
Wybacz moja droga. Ewidentnie poduszki musiały mi nie służyć dzisiejszej nocy. – powiedział już w spokojny i wyważony sposób swoim zmęczonym głosem. Oderwał głowę z rąk i przekrzywił ją lekko. Każdy znający jego sytuację i widzący go z dnia na dzień dobrze wiedział, że problemy ze snem nie były jednorazowym przypadkiem. Zauważalne sińce pod oczami mówiły już same za siebie. Mimo to nie zamierzał opuszczać swojego fasonu. – Wierzę, że nie uskarżasz się na sen? Nurtują Cię jeszcze jakieś… intrygujące pytania? – zapytał, przygotowując się na kolejne pytania. Nie zamierzał tracić rezonu i możliwości podzielenia się z kimś własnymi odczuciami. Była to pierwsza osoba, której nawet jeśli bardzo nieodpowiedzialnie, to mógł zaufać. Chciała go posłuchać, a on, choć miało to przynieść jeszcze więcej rozgoryczenia, zamierzał w końcu coś powiedzieć.
Powrót do góry Go down
Gaelle Malfoy

Gaelle Malfoy



Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) EmptyNie Maj 05, 2024 2:51 pm

Theatrum mundi, topos który spisywali każdego dnia, przyjmując różne role, różne maski – sterowani przez los niczym marionetki, podejmując przeróżne, czasami niewłaściwe decyzje. Ulegali mu, błądzili, a może… odgrywali zgrabnie każdą obraną rolę? Gaelle już od dawna przestała być przewidywalną, niewinną, uległą. Niczym pajęczyca tkała swą misterną sieć, czając się gdzieś w rogu w oczekiwaniu na choćby mały ruch, nieostrożne zaplątanie ofiary. Widziała jak licznie tłuste muszki dają się zwieść, ufają ułudzie, którą kreowała. W ich oczach jednak mogła być i bezduszną bestią, ale zdesperowaną i zaślepioną głodem spokoju. Mogła być równie rozczarowana zachowaniem swojego rodu co reszta Śmierciożerców, a mogła też desperacko walczyć o resztki dobrego imienia. Nikt jednak nie brał pod uwagę jej sentymentu, oddania i wierności, o których tak wiele nie mówiła, choć nosiła je głęboko zagrzebane w odmętach duszy. Widziała to również w Jego oczach. Rozczarowanie, obrzydzenie, a może i nawet złość. Śmiała go zdradzić, stłamsić, obnosić się z dominacją, niemal kpić.
 
Rozczarowana była jednak Ona. Nie spodziewała się, że wuj mógłby choć przez chwilę w nią zwątpić. Oddała mu niemal wszystko co tylko jej nastoletnie lata mogły ofiarować. Chłonny i skupiony umysł, wolę walki pod Jego dyktando, serce oddane swojemu Mistrzowi, a nawet ciało… choć wątłe w swej kobiecej słabości to zdolne przekraczać wszelkie bariery. Wtedy należała doń niemal cała – glina w dłoniach artysty. To on nadał jej formę, to on nadał sensu tej bezkształtnej materii czyniąc ją czymś pięknym i wartościowym. Kochała, wielbiła i choć ich drogi w którymś momencie się rozeszły powinien być pewny tego, co stworzył. Nie był. To wszystko dawało jej tylko do zrozumienia w jak ciężkiej sytuacji znalazł się Lucius i jak mocno igra to z Jego umysłem. A może jednak myślał trzeźwo? Skreślił uczennicę, bo widział w niej spaczenie innymi jednostkami, a może i zapatrzoną w siebie wiedźmę, która ponad wszystko ceniła sobie tylko własne korzyści, a potępiała każdy przejaw zdrady. Mogła mu wypomnieć ucieczkę, mogła mu wypomnieć naiwną wierność Narcyzie, która koniec końców obrała jednak samolubną drogę nie bacząc nawet na swoją latorośl. A przecież to dla niej tak bardzo miała się poświęcić. Gdzie była zatem nasza matka roku? Gaelle jednak nie zamierzała nic mu wytykać. Jeszcze nic na głos nie zostało wypowiedziane, oprócz paru gorzkich, ironicznych słów. Absolutnie miał do nich prawo. Panna Malfoy miewała niewyparzony język, lubowała się w szokującym, choć nie obscenicznym doborze słów, a dominacja i prowadzenie czarnoksiężników na smyczach bywały nieodłącznym elementem jej wizerunku. Nie wychodziła z powierzonej roli, dawała publice, to co uroili sobie w chorych głowach by pozostać nieodgadnioną.
 
Kobieta raz jeszcze uśmiechnęła się, tym razem delikatnie, bez demona zaklętego w każdym milimetrze jej grymasu.
- Najwidoczniej będę musiała przyjmować tę maskę znacznie częściej skoro tak bardzo Ci się podoba. – Odparła i poruszyła jeden, jedyny raz swymi brwiami. Chciała mu dać do zrozumienia, że całe przedstawienie na zebraniu było tylko kolejną rolą, w którą musiała wejść. Musiała zaingerować by odpowiednio ustawić pionki na szachownicy. Znała pewną słabość Bellatrix do Dracona, więc to jej powierzyła chłopaka. Z Luciusem było podobnie. Tu wchodziła w grę również i słabość blondynki. Nie mogła zapomnieć do tej pory tego przedziwnego ukłucia, które poczuła wczorajszego wieczoru widząc Malfoya. Nie potrafiła go sobie zupełnie zinterpretować, a to zaintrygowało ją jeszcze mocniej. Nie chciała jednak szukać żadnych odpowiedzi, zagłębiać się samolubnie w odmętach własnego wewnętrznego mroku. Chyba zbyt mocno obawiała się odpowiedzi.
Gdy on przesuwał wzrokiem wzdłuż jej ciała, ona poczyniła to samo z jego, choć w przeciwnym kierunku, jakby unikała spojrzenia. Nie czuła się jednak niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Czuła, że ma przed sobą godnego przeciwnika, z którym obcowanie było kolejną, ekscytującą przygodą. Jej uniesione w powietrzu dłonie wciąż utrzymywały należyty dystans, oczekując grzecznie na przyzwolenie. Gdy jego sylwetka rozluźniła się i zatopił się nieco w kanapie uznała to za zielone światło do swych działań. Z cichym westchnięciem uklękła przed nim i powoli, delikatnie choć stanowczo poczęła badać kości żeber mężczyzny, śledząc uważnie każdą zmianę na twarzy. Gdy Lucius odwrócił wzrok od niej, Gaëlle nie mogła oprzeć się subtelnej analizie jego postawy. Wydawało się, że w oczach czarnoksiężnika odzwierciedlały się tysiące nieprzemijających emocji, jakby chciał powiedzieć coś, czego nie był w stanie wyrazić słowami. Fascynowało ją to, jak uczucia mogą się mieszać i wzajemnie na siebie wpływać, tworząc zawiłe układy i relacje. Zmarszczyła lekko brwi, wciąż przenosząc raz po raz wzrok z jego ciała na twarz.
- Masz jakieś rany? Siniaki? – Zapytała pomiędzy kolejnymi przesunięciami palców, które z biegiem czasu stawały się coraz czulsze i jakby nie mające zupełnego związku z magomedycznymi popisami. Brnęła w to jakby nigdy nic, nieco bez opamiętania, choć nic w jej postawie nie mówiło, że chciała przekroczyć jakiekolwiek granice. Urwała jednak słysząc jego słowa. Była wtedy mniej więcej na wysokości rękojeści mostka, jej lekko ugięte ręce sprawiły, że była znów niemal twarzą przy twarzy z Malfoyem. Skrzyżowali spojrzenia, a ona z lekko rozwartymi ustami słuchała, nie przerywając. Czuła pod swoimi dłoniami jak serce czarnoksiężnika zaczyna tłoczyć krew znacznie szybciej, oddech zaczynał się spłycać, a ona niczym zsynchronizowana z nim poczęła reagować tak samo. Ogromne tęczówki kobiety stały się jeszcze większe, a bielmo jej oka było ledwie dostrzegalne. On mówił, a ona zamarła w jednej pozie, nie wiedząc już czy wciąż go dotyka czy nie. Mogło się zdawać, że przez chwilę wyglądała na nieco zasmuconą, nieco przerażoną jakby żałowała pytania, które padło z jej ust. Zadowolona? Nie była. W żadnym calu. Spuściła głowę, pozwalając jednemu zbłąkanemu puklowi potoczyć się po piersi i opuściła wreszcie swe dłonie. Wciąż jednak klęczała, wpatrywała się w podłogę jeszcze przez chwilę w ciszy.
- Musimy zacząć ją szukać… – Zaczęła po chwili spokojnym, wywarzonym i chłodnym tonem, podnosząc wreszcie martwe oczęta na swojego rozmówcę. - Nie obchodzi mnie czy masz czy nie masz pojęcia gdzie ona jest. Ona musi ponieść konsekwencje.
Dodała, unosząc brwi w obojętności. Zaraz potem podniosła się z kolan i obeszła stół, wracając do swojej sztalugi. Oparła dłoń na obrazie i pchnęła go, wywracając cały bohomaz na ziemię, pomna dwukrotnej ucieczki wzrokiem Luciusa. Musiała mieć jego uwagę, całkowitą. Jedno stuknięcie różdżką w pusty kieliszek pozostawiony na krześle, znów napełnił się winem. Kobieta zwilżyła gardło delikatnym haustem, podziwiając nocne niebo.
- Spójrz co z Tobą zrobiła. Myślałeś o tym choć przez chwilę? Pomyślałeś o sobie? Czy ktokolwiek pomyślał o Tobie? – Wraz z początkiem swych słów obróciła się do niego, z każdym kolejnym słowem stając się coraz bardziej zdenerwowaną, choć wciąż nie było to histerią. – Non stop tylko ona i ona.
Wzruszyła ramionami, pozwalając sobie na ciche parsknięcie.
- Czy to nie ironiczne? Ona się gdzieś tam chowa i może zaśmiewa się z głupoty nas wszystkich. – Mówiła spoglądając gdzieś w sufit tarasu, jakby właśnie tam wszystkie jej myśli się rozpierzchły. Pokręciła głową. – Mon Dieu, nawet uciekające zwierzę nie zostawi w tyle swojego młodego…
Westchnęła. Mówiła trochę bez składu, jakby próbowała wyrzucić z siebie wszystko to, co się nagromadziło przez lata. Było tego zbyt wiele, by upchnąć w jeden wieczór. Wzięła kolejny łyk i spokojnie znów się doń skierowała. Obeszła kanapę i stanąwszy za nim nachyliła się nad jego uchem, a wolną dłoń położyła na jednym z ramion czarnoksiężnika.
- Nie zostawię Cię, zrobię wszystko co będziesz chciał, tak jak dawniej, bylebyś tylko odebrał wspomnianą zapłatę. Byłam, jestem i będę Ci wierna i nie mam pojęcia jak mogłeś choć przez chwilę pomyśleć, że jest inaczej… Luciusie, mój Mistrzu, zaufaj mi do cholery i pozwól sobie pomóc. – Rzuciła niemal szeptem, cedząc spokojnie słowa, unosząc się tylko na ostatnim zdaniu. – Mów, ja słucham. Mów cokolwiek chcesz. O tym co Cię boli, co chcesz im wszystkim zrobić, co chcesz zrobić mi… Mów.
Szeptała niczym kochanka swemu lubemu, chcąc nieco go rozniecić, a może omotać. Musieli działać. Nie, to on musiał uruchomić swój umysł, on musiał zacząć wreszcie działać, choć nie pochłonąć w nienawiści bądź obojętności. Nie miała ochoty rozprawiać o śnie, o wygodzie poduszek. Nie chciała tego odwlekać, widząc jak przedziwna zaraza trawi jej ukochanego wuja. Czas nie działał zupełnie na ich korzyść.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty
PisanieTemat: Re: Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)   Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy) Empty

Powrót do góry Go down
 
Without pain, how would you know pleasure? (L & G Malfoy)
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Draco Malfoy
» Run boy run! This world is not made for you [A.Takawa & L.Malfoy]
»  Gaëlle Malfoy
» Narcyza Malfoy
» Lucius Malfoy

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Crucio :: φ Retro :: Dział Retrospekcji-
Skocz do: